Grzegorz Turnau: Czy nam się to przypadkiem nie śni?

Grzegorz Turnau o winie i winnicyWywiad, jakiego udzielił Grzegorz Turnau – muzyk, kompozytor, wokalista i poeta oraz współwaściciel Winnicy Turnau – Mariuszowi Kapczyńskiemu z Magazynu Wino.

Mariusz Kapczyński: Wiem mniej więcej co słychać w Krakowie, ale nie wiem, co ostatnio słychać w Baniewicach…

Grzegorz Turnau: Byłem tam niedawno i niedługo znowu wracam. Projekt Winnicy Turnau rozwija się dynamicznie na dwóch płaszczyznach – jako miejsce, gdzie powstaje wino i miejsce, gdzie się przyjeżdża go spróbować i miło spędzić czas. Kładziemy coraz mocniejszy nacisk na enoturystykę. Zaadaptowany przez nas  XIX-wieczny budynek jest ukończony, wręcz dopieszczony – mamy salę degustacyjną i koncertową. Zagrałem tam już kilka razy, niedługo odbędą się kolejne koncerty, również innych wykonawców, np. z repertuarem chopinowskim. Po raz pierwszy nasza sala będzie też gościć Szczecin Jazz Festival. Tworzymy w Baniewicach przyjazne miejsce, gdzie pobudzeniu zmysłów będzie służyć nie tylko wino, ale też cały teatr służący wyobraźni. Winiarnia i „alchemia” procesu powstawania wina są piękne, ale bez muzyki i poezji wydają się uboższe.

Czy oferujecie również noclegi?

Raczej nie. Jak do tej pory finansowo mocno pochłonęły nas inwestycje związane z winnicą i winiarnią. Winnica Turnau znajduje się około50 kilometrów na południe od Szczecina, w pobliżu ekspresowej drogi E65. W okolicach nie brak bazy noclegowej. Dla większych grup transport między hotelem a winnicą organizujemy za pomocą busów. Ale można oczywiście nas odwiedzać na krócej – oprócz niedziel (zimą) i świąt winiarnia jest codziennie otwarta.

Jak z Pana perspektywy wyglądała historia powstawania winnicy?

Czasem zadaję sobie pytanie „czy nam się to przypadkiem nie śni?”. Zaskakuje mnie żelazna konsekwencja zdarzeń związanych z tym projektem, zachodzących od roku 2010. Jako człowiek będący w ciągłej drodze, muzyk wajdelota, sam na taką konsekwencję w prowadzeniu winnicy nie mógłbym sobie pozwolić. Mieszkam na wsi, mam ogród, ale nie stać mnie na wiele więcej niż uprawę sałaty, którą i tak zjadają ślimaki. Natomiast mój kuzyn Zbyszek, który jest głównym motorem i mózgiem przedsięwzięcia, jakim jest Winnica Turnau, ma wieloletnią praktykę w zarządzaniu przedsiębiorstwem rolnym. Zbyszek miał bazę – doświadczenie, ziemię i przyjaciela, sadownika pomologa ‒ Tomka Kasickiego, który od dawna wierzył w to miejsce. Skoro w okolicach Baniewic tak dobrze dojrzewają różne owoce, to czemu nie miałaby się tam świetnie czuć winorośl? W projekt zaangażował się też Jacek, Zbyszka syn, bez którego dziś trudno byłoby wyobrazić sobie sprawne funkcjonowanie całego przedsięwzięcia. No i jestem ja ‒ „człowiek od podwyższania rzeczywistości” (śmiech).

Grzegorz TurnauWiniarski team. Od lewej: Zbigniew Turnau, Jacek Turnau, Grzegorz Turnau, Tomasz Krasicki (fot. Winnica Turnau)

Miejsce miało więc potencjał winiarski?

Tak. Niedawno dostaliśmy na to ciekawe potwierdzenie. Odezwał się do nas Niemiec, który urodził się na początku lat 30. ubiegłego wieku w niemal dokładnie tym samym miejscu, gdzie teraz znajduje się nasza winiarnia. Człowiek ten śledził historię miejsc swojego dzieciństwa, pewnego dnia zaczął przyglądać im się przez google. Zauważył, że w okolicach znanego mu z chłopięcych lat folwarcznego budynku coś się dzieje, zmienia. W zeszłym roku zdecydował się to sprawdzić. Przyjechał. Jest prawnikiem, nazywa się Gernot Preuss. Był poruszony faktem, że na miejscu się dzieją właśnie takie rzeczy, że powstaje nowoczesna winiarnia. Zaprzyjaźnił się ze Zbigniewem, co przyszło o tyle łatwo, że Zbyszek biegle mówi po niemiecku. Preuss opowiadał, że w latach 30. w okolicy obecnych Baniewic przy każdym niemieckim majątku była winnica. Nie było dużych upraw, raczej przydomowe, ale teren uznany był jako naturalnie sprzyjający uprawie winorośli. Pomologiczna intuicja nie zawiodła więc Tomka Kasickiego. Okazało się, że mocne geograficzno-wojenne kreski rysowne przez ludzi nie zmieniły w żaden sposób przyzwyczajeń natury.

À propos historii ‒ Pana pradziadek był właścicielem ziemskim. Czy miał coś wspólnego z winoroślą, winem?

Nasz wspólny ‒ Zbigniewa i mój – pradziadek Jerzy jest „łącznikiem” naszej linii genealogicznej. Był z zamiłowania malarzem, studiował na ASP w Wiedniu, pisywał powieści. Jego ojciec  Henryk, który miał niedaleko Krakowa, w Dobczycach, majątek, postanowił jednak, że syn będzie gospodarzem ziemskim i tak się stało. Odkąd Jerzy zajął się kupionym mu przez ojca majątkiem Mikulice koło Przeworska, czyli od początku XX wieku, zawsze był niesłychanie oddany profesjonalnej i nowczesnej uprawie roli. Wydawał podręczniki, organizował kursy rolnicze we Lwowie, z przyjaciółmi tworzył coś, co nazywało się kółkami ziemiańskimi, które między innymi miały służyć modernizacji i poprawie stosunków z chłopstwem. Możemy założyć, że w tych rodzinnych majątkach była winorośl, ale wyłącznie na domowy użytek.

Mamy jednak inny ciekawy trop. Tylko tutaj musimy sięgnąć aż do pra-pra-pra-pra-dziadka… Jana Nepomucena. Ten „pierwszy”, odnotowany przez nas w kronikach, Turnau ponoć dorobił się na – uwaga! ‒ handlu winem we Lwowie! Zarobione pieniądze postanowił zainwestować w ziemie. To były właśnie te dobra w podkrakowskich Dobczycach – Brzezowa i Gaik. Stąd się wzięli polscy Turnauowie. Choć nawiasem mówiąc, tak naprawdę pochodzimy z Czech, z okolic Liberca. Tam jest miejscowość Turnov, która za czasów Austrowęgier nazywała się Turnau.

Wychodzi na to, że Turnauowie wracają do wina…

Tak, zaczęliśmy tę historię pisać na nowo. Ja cały czas się uczę. Nie silę się na udawanie specjalisty. Z przyjemnością zgłębiam całą tę „chemię” ‒ kwasowość, zawartość cukru, alkoholu, te wszystkie maceracje, filtracje itd. Tomek Kasicki ma uniwersytecki patent enologa, podobnie jak jego córka Kasia. Mamy mocne wsparcie doświadczonego winiarza z Nadrenii ‒ Franka Fausta. Z przyjemnością myślę o tym, że w Winnicy Turnau mamy w tym roku po raz pierwszy zabeczkowane pinot noir i chardonnay, mamy też rieslinga. Frank Faust, człowiek korzystający z doświadczenia kilku pokoleń winiarzy, jest wizjonerem i pozwala nam uniknąć błędów.

Dlaczego akurat Frank Faust?

Od początku wiadomo było, że chcemy się oprzeć na wiedzy profesjonalnego enologa. Szukaliśmy w różnych miejscach. Nasze pierwsze wina konsultowaliśmy z polskimi i francuskimi specjalistami. Frank, pozostający w zażyłości i profesjonalnych stosunkach z Markiem Kondratem, przyjechał kiedyś z wizytą do Baniewic, by udzielić kilku rad i… pojechać do domu, ale pasjonat taki jak on połknął haczyk, pociągało go tworzenie winiarni niemal od podstaw. Chętnie przyjął propozycję zostania naszym enologiem.

A efekty? Wina przypadły Panu do gustu?

Nasz pierwszy oficjalny rocznik ‒ 2014 ‒ miał dość wysoki cukier resztkowy, co było zaskakujące, ale przy okazji udowodniło potencjał hybrydowych szczepów na naszym terroir, kojarzonym z brakiem słońca. Podoba mi się, jak rozwinął się w butelce solaris i seyval blanc, myślę, jak dobrze wypada słodkawy johanitter podany do serów. Pamiętam, jak latem delektowaliśmy się lekkim rosé. No cóż, nie jestem obiektywnym recenzentem, ale na kilku poważnych konkursach (także międzynarodowych) te młode wina zostały wysoko ocenione. Nie mam na tyle wiedzy, by profesjonalnie opisywać wina. Mój stosunek do nich zależy od pogody, nastroju, miejsca etc. Jednak umiem stwierdzić, kiedy wino ma wady. Nasze wina mogą się podobać lub nie, ale z pewnością są dobrze złożone. Myślę, że jeszcze polskich miłośników wina nie raz zaskoczymy.

Grzegorz TurnauJakie wina poza polskimi pija Grzegorz Turnau?

Jestem wiernym odbiorcą win, które albo są czystym cabernet franc albo choć częściowo go zawierają. Bardzo mnie franc rozczula, jest wiejski, sielski, ma to wszystko, co kojarzy się z wakacjami w Białce Tatrzańskiej: i trawę, i powietrze, i obórkę. Do tej pory najbardziej zasmakował mi chyba cabernet franc z… Toskanii. To było koło Greve, w posiadłości Vignamaggio. Nawiasem mówiąc, to tam podobno Leonardo da Vinci malował na balkonie Mona Lisę… To był czysty cabernet franc zrobiony z owoców pochodzących z maleńkiej starej winnicy, którą ocalono przed wykarczowaniem. To wino z rocznika 2009, który wtedy akurat próbowałem, było po prostu fenomenalne! Lubię też bardzo chilijskie wina De Martino, jeśli mogę tą opinią pozwolić sobie na ukłon w stronę naszej ulubionej firmy [wina De Martino są w portfolio firmy Kondrat Wina Wybrane Marka Kondrata, którego żoną jest córka Grzegorza Turnaua; KWW jest też głównym dystrybutorem win z Winnicy Turnau – przyp. M.K.]. Z dawniejszego portfolio Marka ceniłem sobie mocno innego „chilijczyka” ‒ świetne „Equus” Cabernet Sauvignon od Haras de Pirque. Ziemia, sierść ‒ te rzeczy. Pamiętam też nasze wakacje w Australii, bodaj siedemnaście lat temu. Wie pan, że wszystkie shirazy były wtedy dla mnie „słone”? Tak je określałem, bardzo mi się ten smak podobał. Lubię wina, o których myślę, że je raczej zjadam niż piję.

Do jakich win Pan najczęściej wraca?

Nie przywiązuję się do konkretnych etykiet, win, ale przywiązuję się do chwil, momentów, które towarzyszyły ich piciu. Za komuny piliśmy przecież kiepskie wina, ale wspominamy je, bo to są wina naszej młodości i momentów największego zachwytu. Oczywiście naczytałem się Marka Bieńczyka, który pisał na przykład, żeby nie chować wybitnego wina na wybitne okazje, bo najczęściej dzieje się tak, że okazja to wino przerasta. W 2003 roku kupiłem w Toskanii butelkę wina „D’Ovidio” z 1999 roku. Miała być na wesele Antosi. Wesele się odbyło, butelki nie przyniosłem. Zapomniałem. Cenię też inną poradę Bieńczyka, że wybitne wino należy pić samotnie. Najlepiej rano, po lekkim śniadaniu.

Czy za złotych czasów Piwnicy pod Baranami występujący tam artyści pijali wina?

Jeśli były dostępne ‒ chętnie je kupowaliśmy, na przykład w delikatesach przy Rynku. Ten sklep był tam, gdzie obecnie znajduje się restauracja „Szara”. Kupowaliśmy przede wszystkim wina węgierskie, oczywiście nieśmiertelne egri bikaver. W samej Piwnicy wino było dostępne w dwóch wersjach – białe (wódka z tonikiem) i czarne (z colą).

Tematowi wina często towarzyszy kontekst kulinarny, zapytam więc ‒ czy gotuje Pan w domu?

Uczciwie przyznaję – nie. Ostatnio odważyłem się, by wykonać absolutną klasykę – mianowicie zgliwiały, przesmażany ser z kminkiem… W mojej rodzinie wszyscy to robili zawsze, kiedy zostawały jakieś resztki białego sera. Debiut udał mi się na tyle, że szybko zadzwoniłem do przyjaciela, aby wybrał wino, które chciałby do tego wypić. A on – wybitny znawca i smakosz – bez namysłu odpowiedział: „johanniter z Winnicy Turnau”. To się nazywa koneser!

Fot.: Rafał Masłow / tekst wywiadu ukazał się wcześniej w http://magazynwino.pl/